- Byłam skłonna nie egzekwować alimentów, gdyby zajmował się dziećmi, ale on wolał zniknąć - mówi Katarzyna, samotna matka dwojga dzieci. W Polsce dłużnik alimentacyjny ma wiele możliwości, by uchylać się od swojego obowiązku. Nie czuje też odpowiedzialności. Są kraje, gdzie mają na to sposób.
W Polsce problem niepłacenia alimentów dotyczy ok. 1 miliona dzieci – wynika ze statystyk, ale to niepełna liczba. Wyliczono ją na podstawie liczby egzekucji komorniczych wobec dłużników alimentacyjnych. Obecnie toczy się ich ok. 600 tys. Zakładając, że dwie trzecie dłużników, najczęściej ojców, ma więcej niż jedno dziecko, otrzymujemy wspomniany milion. Nie wiemy natomiast, ile dzieci pozostaje bez wsparcia drugiego rodzica na skutek rozpadu związków nieformalnych (nie ma rozwodu – nie ma zasądzonych alimentów), ilu rodziców w sumie ma zasądzone alimenty, ilu płaci, a ilu nie. Nie wiemy też, ilu rodziców odpuszcza sobie walkę o niezapłacone alimenty. Państwo tego nie liczy.
„Nie wiem, czy żyje”
Jedyne dane, jakie mamy, dotyczą skuteczności egzekucji komorniczych. Wynika z nich, że ściągalność alimentów w Polsce jest niska – wynosi 19,5 proc. Pozostali dłużnicy robią wszystko, by uciec przed komornikiem – ukrywają dochody, namawiają szefa, by zatrudnił ich na czarno, przepisują nieruchomości na członków rodziny, a nawet uciekają z kraju.
Katarzyna, matka dwójki dzieci, nie widziała byłego męża od półtora roku. Zniknął w trakcie sprawy rozwodowej, bo nie chciał płacić alimentów. Na dwoje dzieci ma zasądzone łącznie 1100 zł. – Byłam nawet skłonna nie egzekwować tych pieniędzy, gdyby zajmował się dziećmi, dzielił się kosztami, ale on wolał zniknąć. Nie wiem nawet, czy żyje – mówi Katarzyna.
Choć według sondaży tylko 17 proc. Polaków usprawiedliwia niepłacenie alimentów, w społeczeństwie panuje przyzwolenie na takie praktyki. – Dłużnik wie, że jest znikoma szansa na to, że spotkają go konsekwencje. Dodatkowo może liczyć na wsparcie pracodawcy i znajomych – mówi Agata Chełstowska, ekspertka Instytutu Spraw Publicznych, autorka raportu „Alimenty na dzieci – diagnoza polskiego systemu i przegląd praktyk zagranicznych”.
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele. Wśród nich – słaba współpraca pomiędzy komornikami a skarbówką, bankami i ZUS-em, co nie pozwala tym pierwszym na szybką reakcję, kiedy dłużnik zaczyna wykazywać dochody.
Problemem są także nieprecyzyjne przepisy. Za przestępstwo uznaje się tylko „uporczywe” uchylanie się od płacenia alimentów. Niektórzy dłużnicy płacą więc po 50 zł miesięcznie i śpią spokojnie.
W Chorwacji uściślono przepisy tak, że karane jest nie tylko samo niepłacenie, ale także działania, które to umożliwiają, czyli ukrywanie majątku, migracja. W Polsce do tego jeszcze daleka droga.
Również prokuratura nie traktuje spraw alimentacyjnych poważnie. Z 50 tys. zawiadomień skierowanych w ubiegłym roku tylko 11 tys. zakończyło się aktem oskarżenia. Ok. 10 tys. spraw umorzono, a w 19 tys. przypadków odmówiono wszczęcia postępowania.
Sukces daje systematyczna kontrola i realne kwoty
Są jednak kraje, gdzie ściągalność alimentów jest bardzo wysoka. Na przykład Dania, gdzie alimenty płaci 88 proc. rodziców, którym nakazał to sąd. W duńskim systemie każde dziecko, niezależnie od dochodu rodziny, ma prawo do świadczenia alimentacyjnego. Jeśli nie płaci go rodzic, to robi to państwo. To powoduje, że ściąganie długu staje się obowiązkiem państwa, a dokładnie urzędu skarbowego. W Polsce na świadczenie z funduszu alimentacyjnego łapie się zaledwie 300 tys. dzieci (jest ono uzależnione od progu dochodowego 725 zł na osobę w rodzinie). W pozostałych przypadkach to rodzic pełniący opiekę musi walczyć o niezapłacone alimenty.
Kolejnym państwem z wysokim wskaźnikiem ściągalności alimentów (72 proc.) jest Nowa Zelandia. Tutaj funkcjonuje specjalny urząd, przez który przechodzą wszystkie opłaty alimentacyjne. Rodzic mieszkający z dzieckiem nie musi zgłaszać tego, że drugi przestał płacić, bo urząd na bieżąco kontroluje regularność i wysokość wpłat. Podobne instytucje działają także w Holandii, Szwecji i Kanadzie. Wskaźnik płacących rodziców w tych krajach wynosi od 49 proc. (Szwecja) do 69 proc. (Kanada).
Ale są też inne metody. Na przykład w Niemczech rola urzędów jest marginalna, mimo to alimenty płaci 69 proc. rodziców. Ich wysokość jest obliczana na podstawie algorytmu, który uwzględnia potrzeby dziecka w zależności od wieku i dochód rodzica. Dzięki temu zasądzane kwoty są realne, a to skłania do płacenia. Inna zachęta – są zasądzane na dziecko, a nie dla rodzica sprawującego opiekę, dzięki czemu drugi rodzic czuje większą odpowiedzialność.
Nie chcą płacić, bo nie czują więzi?
Jednak w Polsce taki system mógłby się nie sprawdzić, bo dłużnicy ukrywają dochody. Dlaczego w Polsce rodzice nie chcą płacić na swoje dzieci? – To trudne pytanie, bo nie mamy twardych danych. Warto byłoby zlecić takie badania. Może to wynikać z roli ojca w społeczeństwie – mówi ekspertka ISP. Jak tłumaczy Agata Chełstowska, w Polsce wciąż silny jest stereotyp, zgodnie z którym opieka nad dzieckiem jest domeną kobiety, mężczyzna natomiast ma zajmować się zarabianiem pieniędzy. Z powodu krótkiego urlopu tacierzyńskiego ojcowie przegapiają moment, kiedy powstaje najsilniejsza więź rodzica z dzieckiem. – Trzeba stwarzać warunki, by ojcowie mogli się angażować w wychowanie dzieci od początku, a także stworzyć instrumenty na wypadek, gdyby mieli problem z płatnościami, np. na skutek bezrobocia albo choroby. Obecnie takich instrumentów nie mamy – tłumaczy Chełstowska.
[żródło:http://wyborcza.pl/]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz